Media o Stowarzyszeniu

Będą tu dostępne wszelkie wzmianki w lokalnych mediach na temat naszej Szkoły oraz Stowarzyszenia Jagiellończyków.

Małgorzata Rostowska, Jagiellonka, matura 2002

Jagiellonko, Jagiellonko - jeden taki zjazd w roku. Zobacz fotki

04.08.2010

- Toż to Krystyna! Jurek, kopę lat! Baśka, bój się Boga! Co zrobiłaś ze swoim rudym warkoczem?! - słychać było w sobotę nad Wisłą na IX Nieformalnym Zjeździe Jagiellończyków.

"Już nie chłopcy, lecz mężczyźni. Już kobiety, nie dziewczyny, Młodość szybko się zabliźni, nie ma w tym niczyjej winy. Wszyscy są odpowiedzialni, wszyscy mają w życiu cele" - śpiewał Jacek Kaczmarski w "Naszej klasie". I potem: "Kto pamięta, że to w końcu jedno i to samo drzewo...Jedno i to samo drzewo...". W sobotnie popołudnie nad Wisłą w ogródku firmy RIS przy ul. Kawieckiego spotkali się właśnie absolwenci "tego samego drzewa" - Jagiellonki. Z najróżniejszych roczników: od pana Zdzisława, który maturę zdał w 1951 roku po Martę, maturzystkę sprzed roku. Oboje z tego samego "drzewa" wspólnych jagiellońskich korzeni. Każdy były uczeń był witany osobiście przez byłych uczniów ze Stowarzyszenia Jagiellończyków: prezeskę Małgorzatę Kwiatkowską, Violettę Kilarską, Annę Stachowicz i Macieja Turowskiego, który jest inicjatorem nieformalnych spotkać jagiellońskich i co roku zjawia się nad Wisłą z kanadyjskiego Montrealu. To on srogo zapowiedział, że obowiązuje ? jak za szkolnych lat ? mówienie sobie na ty. Bo jak nie, to będzie kara! Jaka? Taniec z Maćkiem!

Trzy pokolenia przy jednym stoliku

Gwar, śmiechy, nawoływania, pokrzykiwania, zdumione okrzyki, że ten pan to przecież Krzysiek, co najlepiej piłkę kopał, a ta blondyneczka w krótkich włosach to przecież Basia, tylko gdzież do licha podział się jej imponujący rudy warkocz! A tę dziewczynę to się pamięta z harcerstwa, ten chyba był w poczcie sztandarowym, ktoś już nie żyje, komuś się powiodło, czemu nie przyszedł ten, wymieńmy się telefonami, może zatańczymy? W eterze raz po raz mieszały się nazwiska dawnych i obecnych belfrów, pod jednym parasolem mówiono o dyrektorze Przyszlaku, pod innym o psorce Pisarskiej, jeszcze pod następnym wychwalano matematyka pana Ołdakowskiego. Przy stoliku pogaduchy o życiu, Jagiellonce i reformie oświaty za czasów Buzka prowadziło trzypokoleniowe grono polonistów: Anna Wojciechowska, matura 1959, jej uczeń Andrzej Nowakowski, matura 1990, i jego z kolei uczennica Gosia, czyli pisząca te słowa, matura 2002.
Pan Bogdan, matura 1962, razem z koleżankami druhnami wspominali organizację Pionierzy, tworzoną na modłę radziecką i późniejsze odrodzenie harcerstwa.

Do Jagiełły z Danii

Miłośnicy szkoły zjechali się do Płocka z całej Polski: ze stolicy, z Łodzi, z Katowic. Mało tego, niektórzy przemierzyli setki i tysiące kilometrów, by nad Wisłą jak co roku spotkać przyjaciół ze szkolnej ławy. - Nie ma nic wspanialszego nad te spotkania - mówił Jerzy Szysz, matura 1961, znany wszystkim ze względu na swe imponujące wąsy. - Mój brat przyjeżdża tu co roku z Danii.
Nadworny piewca Jagiellońskich cnót

Nadworny piewca Jagiellońskich cnót

Tradycją spotkań jest poezja pana Seweryna. Okolicznościowa: ku chwale Jagiellonki i jej wiernych przyjaciół. - Dziś powstanie wiersz szczególny, bo obchodzę 50-lecie swojej matury - zapowiadał Seweryn. - Ty pisz, a nie gadasz - poganiała go Małgorzata Kwiatkowska, matura 1976. - Chwila, chwila, łapię wenę - śmiał się pan Seweryn i "łapał wenę" z pomocą złocistego napoju. Parę minut później wiersz był gotowy i został wyrecytowany przez autora przez mikrofon podczas otwarcia zjazdu i przywitania przybyłych przez prezeskę Stowarzyszenia i Macieja Turowskiego. Poemat brzmiał następująco:

Jagiellonko, Jagiellonko, który to już mamy zjazd?
Coraz mniej się nas spotyka, no i wciąż ubywa nas.
Dziś okrągła jest rocznica dla mnie i dla ilu z Was? (- Dla mnie też! - krzyknął ktoś z publiczności)
Połowa wieku już minęła, och jak szybko mija czas.
Niech podniesie więc proszę rękę do góry
ten, kto obchodzi 50. rocznicę zdania matury!
Będziemy świętować do samego rana,
A ja chciałem zaprosić jubilatów na kieliszek szampana.
Zapraszam też organizatorów, Maćka i Małgosię na kielicha
oraz najstarszego maturzystę nestora Zdzicha!
Nie ma więcej jubilatów, wielki smutek mam
Myślę, że wypiję tego szampana sam.

Autor dostał gromkie brawa, a dalsze jego losy pozostają piszącej te słowa nieznane - najprawdopodobniej jagiellońscy przyjaciele egzekwowali publicznie złożoną obietnicę wspólnego kielicha.

Psiapsióły ze szkolnej ławki

Danusia, Ania, Wanda i Basia kończyły żeńską klasę w 1959 roku. Przyjaźnią się do dziś, choć dwie z nich mieszkają na stałe w Warszawie. - Ale na zjazdy przyjeżdżamy co roku - chwali się pani Basia, archeolożka, kiedyś właścicielka legendarnego rudego warkocza.

- Ania była z nas najpoważniejsza, co nie, dziewczynki? - mówi z kolei pani Danusia, matematyczka z Warszawy, wpatrując się w malutkie czarno-białe zdjęcie sprzed pół wieku. Mowa o emerytowanej już polonistce z Jagiellonki, pani Annie Wojciechowskiej, która twierdzi, że na tym akurat zdjęciu wyszła strasznie. - Taka jestem nabzdyczona tutaj - śmieje się polonistka.

- Dziewczynki, a pamiętacie pierwszy zjazd absolwentów Jagiellonki, Broniewski nawet był! - zagadywała pani Ania. - Jakoś tak miło wtedy było, odwilż ? wspominały dziewczyny.

- Dziewczynki, a pamiętacie, jak Stalin umarł i nas zagonili do sali gimnastycznej? - przypomina przyjaciółkom Danusia. - Usadzili nas w krzyżaki i trzeba było ze skupioną miną słuchać marsza żałobnego, a potem musieliśmy nosić przypięte oznaki żałoby!

Matura 1951 z maturą 2009 przy piwku

Zdanie "a pamiętacie" powtarzało się przy każdym stoliku nieustannie. Najdalej sięga jednak pamięć pana Zdzisława, który świadectwo dojrzałości otrzymał w 1951 roku. - Za moich lat szkolnych, tych najgorszych czasów stalinowskiego terroru, przekształcono gimnazjum Jagiełły w jedenastolatkę, żeby ją ukomunistycznić, no i od tego czasu religii już nie było, samolot wymyślił Samolotow, wódkę stworzył Wódkow - opowiada najstarszy absolwent Jagiellonki. - Dyrektorem był wtedy komunista, Adamski się nazywał, w czasie okupacji dyrygował dorożkami.

Pan Zdzisław w 1939 roku dostał promocję do 3. klasy. - We wrześniu do szkoły nie poszedłem oczywiście, Niemcy wszystkie zamknęli, ale miałem dwie starsze siostry i one mnie uczyły w czasie okupacji.

Dlatego zaraz po wojnie poszedł do 6. klasy. Mimo ciężkich lat radzieckiego reżimu, niektórzy nauczyciele zapadli mu w pamięć jako wybitni pedagodzy. - To wszystko była przedwojenna kadra. Uwielbialiśmy polonistkę panią Sękowską, była tolerancyjna, bardzo sprawiedliwa i nie kazała czytać lektur obowiązkowych. A historii uczył nas profesor Dziadkiewicz, o powstaniu warszawskim oczywiście ani słówkiem pisnąć nie mógł i w ogóle o tej nowszej historii Polski to tak się niespecjalnie rozgadywał, bo wiadomo, że zakłamana strasznie, a on piłsudczykiem był zapalonym. Ale jak omawialiśmy rozbiory Polski to, proszę pani, po każdym miasteczku i po każdej rzeczce trzeba było umieć! - wspominał najstarszy absolwent. - A łacinę jak umiałem! Potem na studiach na lekarza weterynarii nigdy nie miałem problemów z łacińskimi deklinacjami i koniugacjami!

Pan Zdzisław pojawia się na zjazdach zawsze, jeśli tylko czuje się na siłach. W sobotę spodziewał się spotkać kolegę ze szkolnej ławki, Kajetana, który na stałe mieszka w USA. - Widzieliśmy się na stuleciu szkoły, było wtedy kilkoro znajomych ze szkolnych lat, dziś jakoś nie przyjechali.

Najmłodsze absolwentki to Marta, studentka logistyki międzynarodowej, która maturę zdawała w 2009 r. i rok starsza Ola, studentka technologii chemicznej. - Po maturze kontakty się urywają, miałyśmy nadzieję, że kogoś dziś spotkamy, ale w ogóle nie ma młodych - żaliły się dziewczyny. Rzeczywiście, młodszych absolwentów było niewielu. - Jeszcze im to niepotrzebne, są zajęci pracą, małymi dziećmi albo mają wakacje - tłumaczyli stali bywalcy spotkań.

http://www.plocek.pl/pl,84,234,jagiellonko-jagiellonko---jeden-taki-zjazd-w-roku-zobacz-fotki,,news,2864,,5,plock
GSZ, Tygodnik Płocki

Kapcie, tarcze i róże...

04.08.2010

Ostatnia sobota lipca to szczególny dzień dla absolwentów Jagiellonki. Tego dnia spotykają się na swoim nieformalnym zjeździe. W tym roku takie spotkanie odbyło się już po raz dziewiąty. Tradycyjnie było okazją do rozmów ze szkolnymi kolegami, wspomnień i niezłej zabawy.

Zanim jednak Jagiellończycy opanowali ogródek nad Wisłą, było poranne spotkanie w Klubie Absolwenta, który mieści się w piwnicach głównego gmachu szkoły. - Jak wspominam Jagiellonkę? Z sentymentem, bo to chyba tęsknota za młodością - mówi Andrzej Mossakowski, który zdawał maturę w 1958 roku. Jego rocznik maturalny był jednym z najmniej licznych w historii szkoły. Egzamin dojrzałości zdawały tylko dwie klasy.
- W Jagiellonce był reżim. Trzeba było mieć kapcie na zmianę, przyszytą tarczę. Wszystko sprawdzał dyrektor. Na dodatek to były takie czasy, że jak odbywały się rekolekcje, to w szkole zawsze organizowano wtedy zabawy - wspomina Jan Grobicki, również maturzysta z 1958 roku.
O rygorystycznym podejściu do wyglądu ucznia w Jagiellonce mówi także Maciej Turowski (matura 1964 r.). - Kapcie, tarcze, fartuchy to był nasz chleb powszedni. I duże wymagania, bo poziom nauczania był wysoki - wspomina. Ale ze szkolnych lat najbardziej utkwiły mu w pamięci schody i róże w okolicach pomnika Władysława Broniewskiego, gdzie chodziło się na randki.
Maciej Turowski to spiritus movens nieformalnych spotkań Jagiellończyków. - W 2000 r. zamieściłem anons na portalu ?Gazety Wyborczej?, że poszukuję kolegów z klasy. Chciałem się spotkać, porozmawiać, zobaczyć jak wyglądamy - opowiada. Nie spodziewał się jednak takiego odzewu. Zgłosiło się 60-70 osób, oczywiście nie tylko z jego klasy. Spotkali się na Starym Rynku. - Teraz na tych nieformalnych zjazdach bywa 250-300 osób. Jestem na każdym. Tak ustawiam sobie plany, żeby w ostatnią sobotę lipca być w Płocku - mówi.
A w przypadku Macieja Turowskiego nie jest to takie łatwe. Od 1975 roku mieszka bowiem w Montrealu w Kanadzie. - Zrobiłem rehabilitację na warszawskim AWF-ie i w 1975 roku pojawiła się szansa wyjazdu do rodziny do Kanady. Pojechałem i zostałem - mówi. Od początku pobytu za oceanem pracował w szpitalu uniwersyteckim w Montrealu. Gdy skończył studia administracyjne, został w nim dyrektorem departamentu ds. rehabilitacji. Od trzech lat ma więcej wolnego czasu, bo jest na emeryturze.
Od kilku lat organizację nieformalnego zjazdu wzięło na siebie Stowarzyszenie Jagiellończyków. Jedną z jego założycieli jest Małgorzata Kwiatkowska (matura 1976 r.). To nie tylko absolwentka Jagiellonki, ale też długoletnia nauczycielka. Przepracowała w szkole 28 lat, była wicedyrektorem Jagiellonki. - Stowarzyszenie powstało w 2004 r. Głównym celem było przygotowanie obchodów 100-lecia szkoły - wspomina Małgorzata Kwiatkowska.
- Wymyśliłam sobie, żeby obchody tej rocznicy trwały aż cztery dni. Niektórzy nie bardzo wierzyli, że to się uda, że to za długo. Ale się udało, a na uroczystościach było blisko 2 tys. Jagiellończyków.
Dumą Małgorzaty Kwiatkowskiej jest Klub Absolwenta. Powstał w 2006 r. właśnie z jej inicjatywy. To miejsce spotkań różnych pokoleń Jagiellończyków, które daje możliwość integracji. Są tam oczywiście szkolne pamiątki, w tym najstarsze szkolne tableau, czyli plansza ze zdjęciami, ofiarowana przez absolwenta szkoły z 1939 r.
Na sobotnim zjeździe najstarszym uczestnikiem był Zdzisław Janczewski, który zdał maturę w 1951 r. Jak mówi, uczył się w najczarniejszym okresie stalinowskim. Mimo to do dziś z rozrzewnieniem wspomina nauczycielkę od polskiego Zofię Sękowską. Na drugim biegunie byli ci, którzy świadectwo dojrzałości otrzymali kilka lat temu.
Seweryn Zieliński poszukiwał w sobotę kolegów, aby świętować 50-lecie zdania matury. Niestety, grono absolwentów z 1960 roku nie było zbyt liczne. - Jestem na każdym zjeździe i na każdym piszę okolicznościowe wierszyki - mówi. Ze szkolnych lat dobrze zapamiętał uwagę, która pojawiła się w dzienniczku jego brata Jaremy (matura 1961 r.). - Zieliński robi gołębie i puszcza je po klasie - taką uwagę bratu napisała nauczycielka rosyjskiego Maria Rudnicka, zwana ?Carycą? - opowiada.
Ze znalezieniem szkolnych znajomych nie miał problemu Jerzy Bucholc. Maturzyści z 1965 roku stawili się dość licznie. Jerzy Bucholc, dziś mieszkaniec Gdyni, to emerytowany komandor Marynarki Wojennej. - Mam wspaniałe wspomnienia ze szkoły oficerskiej i Wojskowej Akademii Technicznej. Jeżdżę na zjazdy absolwentów tych szkół, ale najlepiej wspominam spotkania z Jagiellończykami - mówi. Jagiellonkę wspomina jako szkołę konserwatywną, ale też taką, do której chciał chodzić. - Mieszkałem w Borowiczkach i zimą, w trzaskającym mrozie często na piechotę chodziłem do szkoły - mówi. Wspomina też, że cała klasa trzymała się razem. I tak właściwie zostało do dzisiaj.
Podczas swojej wojskowej kariery Jerzy Bucholc tworzył dywizjon saperów morskich, przez lata był zastępcą szefa oddziału infrastruktury logistyki Marynarki Wojennej. W 1994 r., w ramach przygotowań infrastruktury marynarki do potrzeb NATO, jako kierownik celu nadzorował opracowanie programu przystosowania baz morskich w Gdyni i Świnoujściu do standardów sojuszu. Był wykładowcą Akademii Marynarki Wojennej. - Jestem dumny z tego, że udało mi się całkiem nieźle wyposażyć w sprzęt wojska inżynieryjne marynarki - mówi.
Przyznaje, że ma niecodzienne hobby. To wykorzystanie materiałów wybuchowych do prac budowlanych. Te zainteresowania sprawiły, że był członkiem komisji, która tworzyła ustawę w tej sprawie. Nie ukrywa, że sporo wysadził.
- Wyburzyłem chyba ze 30 kominów. Takich powyżej 40 metrów - mówi. Ale nie tylko. Wyburzał m.in. hale w Gdańsku i Gdyni, schrony, fundamenty elektrowni jądrowej w Żarnowcu. Jedno z jego zadań związane jest z tragicznym wybuchem gazu w gdańskim bloku w 1995 r. - To było w drugi dzień świąt wielkanocnych - opowiada. - Rano pojawił się oficer łącznikowy i oznajmił, że mam się stawić u dowódcy marynarki. Żona była już przyzwyczajona i zaczęła mnie pakować. Jerzy Bucholc wspomina, że akcja była trudna, że trzeba było działać szybko i precyzyjnie. Został projektantem wyburzenia bloku. Akcja zakończyła się sukcesem. - To była ostatnia moja akcja z użyciem materiałów wybuchowych - mówi.

http://www.tp.com.pl/wydarzenia/kapcie-tarcze-i-roze
Małgorzata Rostowska, plocek.pl

Jagiellończycy z wszystkich krajów, łączcie się!

27-07-2010

W sobotnie popołudnie nad Wisłą spotkają się absolwenci i przyjaciele Jagiellonki na IX Nieformalnym Spotkaniu Jagiellończyków. Wstęp bezpłatny, za okazaniem... cenzurki.

Spotkanie byłych uczniów Jagiellonki zaplanowano na 31 lipca, tradycyjnie nad Wisłą w ogródku firmy RIS przy ul. Kawieckiego. Wspominanie szkolnych czasów z piwkiem rozpocznie się o 17.00, ale organizatorzy, czyli Stowarzyszenie Jagiellończyków, chętnych na zwiedzanie szkoły zapraszają już na 10.00. Zapraszają także bardzo serdecznie do Klubu Absolwenta w podziemiach szkoły (wejście od nowego dziedzińca).- Pogodę już zamówiliśmy, a tylko w sobotę ma być ciepło i słonecznie ? cieszy się prezeska Stowarzyszenia Jagiellończyków, Małgorzata Kwiatkowska
Dlaczego coroczne spotkanie Jagielończyków nazywa się spotkaniem nieformalnym? - Bo nie ma biletów, nie trzeba się nigdzie zapisywać czy logować ani płacić wpisowego - tłumaczy Małgorzata Kwiatkowska. - Po prostu przychodzimy, pokazujemy swoje świadectwo dojrzałości, kopię, oryginał, a jeśli i to trudno znaleźć, wystarczy dwóch świadków naszej w Jagiellonce obecności. I się bawimy!
Prezeska mówi, że niekiedy uczestnicy spotkania przynoszą ze sobą nawet pamiątki z poprzednich spotkań, zdjęcia czy plakietki, i też są wpuszczani. - Zwłaszcza tyczy się to Małachowiaków i innych przyjaciół szkoły, którzy nie uczyli się w naszym liceum. Są oczywiście mile widziani, serdecznie ich zapraszamy, im więcej ludzi, tym weselej! - zaprasza Małgorzata Kwiatkowska, w pamięci wielu pani profestor od historii.
Corocznie w nadwiślańskim ogródku zbiera się około 150-200 absolwentów, którzy przyjeżdżają do Płocka nawet z odległych zakątków kraju, a nawet świata, i zawsze zabawa jest przednia. - Do tej pory najliczniej przybywały starsze roczniki, zwłaszcza mój, czyli matura '76, nie zawodził. Zjawia się też zawsze silna ekipa z Gdańska - chwali pani Kwiatkowska. - Teraz coraz więcej na naszych spotkaniach widać młodych twarzy, przychodzą uczniowie, którzy maturę zdawali w latach 90. i później!

http://plocek.pl/pl,84,239,wydarzenia,rozmaitosci,,2830,,,plock.html
sep, Gazeta Wyborcza Płock

Jagiellonka wyrobiła w nas kręgosłup moralny

2010-08-01

Jagiellonka uczy szacunku do ludzi, zachowywania się z klasą, zawsze i wszędzie - przyznaje Bartek, matura rocznik 2002. Stanisław, matura rocznik 1965: - Mówili, że Jagiellonka to zakon. Powiem panu, że mieli rację.

Już po raz kolejny absolwenci liceum im. Władysława Jagiełły spotkali się na swoim nieformalnym zjeździe. Co roku spotkanie jest okazją do wspomnień i dobrej zabawy. Choć w tym roku frekwencja była niższa niż w poprzednich latach, rozmowy oraz tańce i tak trwały do późnych godzin wieczornych.
Niektórzy jagiellończycy podzielili się wspomnieniami ze szkolnych czasów. Bartek maturę zdawał osiem lat temu. Dziś szkołę wspomina wyłącznie pozytywnie. - Nasza klasa trzymała sztamę, to było dla nas ważne - opowiada. - Nasza wychowawczyni uchodziła za despotyczną, ale dla nas była jak matka. Pamiętam, że mieliśmy obowiązek zakładania garnituru na każdą, najdrobniejszą uroczystość. Jagiellonka wyrobiła w nas kręgosłup moralny. Najlepsi i najgorsi nauczyciele? Byli tylko najlepsi.
- W Jagiellonce trzeba było trzymać fason, inaczej dostawało się solidnie po uszach - opowiada pan Stanisław, reprezentant starszego pokolenia, dziś mieszkaniec Gdyni. - Pamiętam, jak pewnego dnia zrobiliśmy sobie samolociki z portretów Lenina. Papierki fruwały po całej sali, kiedy w drzwiach stanął dyrektor Jan Przyszlak. Wesoło było
Ale nie tylko sztywna dyscyplina zapadła panu Stanisławowi w pamięć. - Pamiętam wspaniałe, dwutygodniowe spływy kajakowe. Płynęliśmy z Płocka do Fordonu [dzielnica Bydgoszczy - red.]. Piękne widoki, rywalizacja, męska przygoda. Dziś ta tradycja zanikła.
Tradycja nieformalnych spotkań jagiellończyków ma się dobrze. Kolejny zjazd - za rok.

http://plock.gazeta.pl/plock/1,35681,8202801,Jagiellonka_wyrobila_w_nas_kregoslup_moralny.html
Lena Szatkowska, Tygodnik Płocki

Kawka w Klubie Absolwenta

29-07-2009

Nieco ukryty w piwnicy. Trzeba być wtajemniczonym, żeby tam trafić. Najlepiej – szczycić się statusem dyplomowanego Jagiellończyka. Wewnątrz przytulnie, wygodna kanapa i stół, przy którym można usiąść i powspominać szkolne czasy, pod czujnym okiem spoglądającego ze ściany Aleksandra Macieszy, od którego zaczęła się historia tego gmachu. Klub Absolwenta otwarty był wyjątkowo 25 lipca w sobotę, dla uczestników kolejnego nieformalnego zjazdu uczniów Liceum im. Władysława Jagiełły.

Panowie Grzegorz i Andrzej Rogozińscy odwiedzili Klub po raz pierwszy. Przyszli zobaczyć, co zmieniło się w szkole. Pan Grzegorz, matura 1975, uczył się w klasie ogólnej. Lubi wracać do szkoły, bo jak mówi ma więcej dobrych wspomnień niż złych. W jego ślady poszedł syn Andrzej. Zdał maturę w 1999 roku. Był w klasie prof. Ryszarda Jastrzębskiego. – Bardzo go ceniłem. To mój ukochany nauczyciel - mówi. W towarzystwie córki przyszedł do Klubu absolwenta Jan Czwartek, matura 1963. Był w klasie prof. Ireny Pisarskiej. Ukończył wydział ogrodniczy w Szkole Głównej Gospodarstwa Wiejskiego. Jego córka – Jola Janczarek jest wychowanką prof. Anny Stachowicz, polonistki, skarbnika w Stowarzyszeniu Jagiellończyków. Jola Janczarek ukończyła Akademię Obrony Narodowej, szkołę nie tylko dla mężczyzn – jak przekonuje. Później był długi pobyt w Londynie. Teraz znów jest w Płocku. Ma nadzieję, że jej perfekcyjny angielski pomoże znaleźć ciekawą pracę.
To, że do Jagiellonki przychodzą dzieci i wnukowie absolwentów, zdarza się często. Ale istnieją wyjątki. W sobotnie przedpołudnie odwiedzić swoje liceum przyszła również Krystyna Kucicka z klasy z rozszerzonym angielskim, w której angielskiego uczyła prof. Bożenna Pilarska. Wychowawczynią była prof. Anna Wojciechowska. – To był bardzo nowoczesny program – wspomina pani Krystyna. – Mieliśmy aż siedem godzin języka, zajęcia w porządnej pracowni – mówi. Po latach to docenia. Wie, jak ważne jest dobre zaplecze, bo sama uczy w klasach 1-3, w SP w Maszewie Dużym. Z sympatią wspomina prof. Tadeusza Janiszewskiego i historię, jaka zdarzyła się na jednej z lekcji. Profesor wyciągnął do odpowiedzi koleżankę, która była nieprzygotowana z budowy ptaka. Bardzo się zdenerwowała, choć pytanie było proste. – Co ptak ma na głowie, Hanka? – pyta profesor. Klasa podpowiedziała: trwałą ondulację. Uczennica to powtórzyła i odpytywanie zakończyło się salwą śmiechu.
Córka pani Krystyny, Ola, wybrała Małachowiankę, ale towarzyszyła mamie podczas zwiedzania szkoły. W nowej części jej uwagę zwróciła przede wszystkim pracownia biologiczna. Jak na studentkę Uniwersytetu Medycznego w Łodzi przystało.
Pralka dla woźnej
Nowy gmach podobał się wszystkim. Piękne pracownie, w których młodzież zacznie się uczyć od początku roku szkolnego, pokazywała absolwentom sekretarz Stowarzyszenia Jagiellończyków, także absolwentka i teraz nauczycielka geografii w Jagiellonce, prof. Violetta Kilarska. Z dumą prezentowała również swoją pracownię i nowoczesne pomoce naukowe. Budynek będzie funkcjonalny, ładny i przyjazny nie tylko uczniom. Są w nim pokoje do spotkań z rodzicami i pokoje dla pracowników socjalnych, w których zmieszczą się na przykład kuchnia i pralka. – Kiedyś były już kuchnie w Jagiellonce. W wielkim, kaflowym piecu powstawały przepyszne ciasta. Uczyłyśmy się gotowania, prowadzenia domowego budżetu i na przykład opieki nad niemowlętami pod okiem prof. Lewandowskiej – wspomina poetka Wanda Gołębiewska, matura 1963, która na zjazd przychodzi co roku. Była w klasie prof. Wacława Sankowskiego. Wybrała Jagiellonkę dlatego, że w jej domu mieszkał prof. Karaskiewicz z Małachowianki i obawiała się, że gdy coś przeskrobie, profesor natychmiast poskarży się jej mamie.
Z Katowic przyjechał na spotkanie Adam Frankiewicz. Jest absolwentem najmniejszego w historii szkoły rocznika, matura 1958. Jak przystało na ucznia sławnego matematyka prof. Ryszarda Ołdakowskiego, ukończył Politechnikę Krakowską. – Byłem dobry z przedmiotów ścisłych i poszedłem tą drogą - mówi. Z tego samego rocznika jest pan Andrzej Mossakowski. On miał bliżej do Klubu Absolwenta, bo mieszka w Płocku. Dobrze pamięta swoje polonistki: Eufemię Pęczkową i Zofię Sękowską.
„Matką chrzestną” jagiellońskich spotkań jest Hanna Piasecka – wiceprezes Stowarzyszenia. Chodziła do klasy prof. Tadeusza Nowińskiego. – Przydały mi się rachunki i procenty, bo pracowałam jako księgowa – żartuje pani Hanna. Z tej samej klasy jest pani Barbara Wejcman Odyniec. Wybrała medycynę. Nie żałuje. To wciąż jest jej pasja. Studiowała w Gdańsku razem z koleżanką Ewą Krysztoforską, która szła na Politechnikę. Lubił ją prof. Wojciech Stępniewski, którego uczniowie nazwali „naleśnikiem”, i czasem koledzy prosili, by Basia usprawiedliwiała nieprzygotowaną klasę. Piękne szkolne czasy z koleżankami przy kawie w Klubie Absolwenta wspominał Janusz Tomaszewski, ekonomista z Warszawy, także wychowanek prof. Nowińskiego.
Najmłodszym gościem Klubu Absolwenta był Piotruś Grzegorek, który może kiedyś zasili szeregi uczniów Jagiellonki. Jego rodzice: Ewa z klasy humanistycznej prof. Anny Stachowicz i Robert, z klasy matematyczno-fizycznej prof. Zofii Sarneckiej (matura 1997) ukończyli prawo na uniwersytecie im. Mikołaja Kopernika w Toruniu. Ciągle utrzymują kontakt z kolegami ze szkolnej ławy. Niedawno obchodzili dziesięciolecie otrzymania świadectwa dojrzałości.
Do szkoły można przyjść zawsze, nie tylko podczas zjazdu. Klub Absolwenta zaprasza w każdą środę, w godzinach 17.00- 19.00. Można tu również zorganizować spotkanie absolwentów innego dnia. Wystarczy zadzwonić i się umówić. Warto też zaglądać na stronę Stowarzyszenia Jagiellończyków http://jagiellonczycy.plock.org.pl. i obejrzeć zdjęcia z ogródka nad Wisłą, gdzie do późnego wieczora bawili się przybyli na Zjazd goście.

http://www.tp.com.pl/article7926.html
Hubert Woźniak, Gazeta Wyborcza Płock

Adam Grabowski - pierwszy dyrektor Jagiellonki

2008-10-30

Adam Grabowski - to nazwisko powinno mobilizować jagiellończyków, bo to on właśnie przeprowadzał tę szkołę do obecnego budynku. Ale także dziennikarzy, bo był również redaktorem. Może samorząd? Bo także był radnym.

Urodził się w 1864 r. w Płocku i tu - prawdopodobnie - skończył Małachowiankę. Potem zaczął studnia przyrodnicze na Uniwersytecie Warszawskim. Pracował najpierw w cukrowni pod Sochaczewem, ale po niespełna dziesięciu latach zaczął wydawać swoją pierwszą gazetę.

Działał społecznie, m.in. w Radzie Towarzystwa Dobroczynności. Uczestniczył w zakładaniu w Płocku nowego ośmioklasowego Gimnazjum Polskiego - Jagiellonki, w której uczył także geografii i przyrody. Był też jej też jednym z jej pierwszych dyrektorów. Funkcję tę zaczął sprawować w 1909 r. To on przeprowadził szkolę z budynku przy ul. Królewieckiej do obecnej siedziby przy ul. 3 Maja.

Donos, że wśród młodzieży kolportowane są ulotki o treści patriotycznej, zakończył jego karierę w Jagiellonce. W 1916 r. został aresztowany i wywieziony na rok do więzienia w Niemczech.

Redaktor promieniał i cieszył się swą pracą

Od tego wydarzenia płocka kronikarka Maria Macieszyna zaczęła swój pamiętnik. Pisała: „1916 rok. 9 stycznia. Niemcy aresztowali pięciu uczniów I Gimnazjum Polskiego i trzymają ich w więzieniu. Gdy ze stancji posłano im obiad, władze nie pozwoliły im go dostarczyć i chłopców trzymały o głodzie. Chłopcy należą do organizacji sportowej »Skautów « oraz do innej organizacji sportowej o odcieniu socjalistycznym. Przy tym wydają gazetkę szkolną. Zrobiono rewizję na stancjach, u dyrektora Grabowskiego oraz u rodziców jednego z chłopców na wsi. Znaleziono hektograf gazetki, a zdanie: »Jeden wróg wyszedł - przybył drugi «, wprawiło Niemców we wściekłość.

(...) Okropnie mi żal było dyrektora Grabowskiego. Jest to jeden z lepszych ludzi, z piękniejszych charakterów, jedna ze świetniejszych głów, jakie mi się zdarzyło widzieć. Idealista, bezinteresowny, ufny, uwielbiający młodzież, wierzący w najlepsze pierwiastki ich duszy, często wskutek tego był przez nich oszukiwany, a dobroć jego wyzyskiwana. Przed kilkunastu laty założył pismo »Echa Płockie i Łomżyńskie «, później »Echa Płockie i Włocławskie «. Pracował z całym zapałem. Przy braku sił na prowincji, przy szczupłości środków materialnych i przy ostrości cenzury wykreślającej nieraz całe ustępy, które trzeba było czym innym zastąpić, spełniał nadludzką pracę.

(...) Na roznosiciela gazety i woźnego wziął sobie jakiegoś nieszczęśliwego pijaczynę, który czasem tak się urżnął, że nie mógł gazet roznosić. Wówczas sam redaktor, czasem ze swą żoną, osobą pełną poświęcenia, cichaczem wieczorem roznosili pismo, wrzucając je do skrzynek od listów swoim prenumeratorom. W krótkim czasie redaktor zyskał sobie ogólne uznanie, a pismo jego było jednym z lepszych na prowincji i miało znaczenie wśród prasy warszawskiej. Redaktor promieniał i cieszył się swą pracą.

Płocczanie w dowód uznania i sympatii ofiarowali mu do jego gabinetu wspaniałe biurko na imieniny, a dzień Adama, to jest 24 grudnia, cały prawie Płock corocznie przewijał się przez jego redakcję. I wszystko byłoby pięknie i dobrze, lecz prenumeratorowie poczęli powoli zalegać (...), redaktor nie umiał czy też nie chciał energicznie się upomnieć, choć wszyscy pismo chwalili, pozwolili mu upaść.

(...) Jako dyrektor miał swoich zwolenników, ale miał i przeciwników. Zarzucano mu zbytnie pobłażanie uczniom i trzymanie stale strony młodzieży we wszystkich zatargach z nauczycielami.

(...) Od początku istnienia szkoły polskiej młodzież wydawała pisemka, w których wypowiadała swoje oburzenie lub zachwyt nad możliwymi i niemożliwymi rzeczami. Dyrektor, ukochany przyjaciel, dostawał zawsze hektografowe numery i miał ich pełne biurko. Nie bronił im tej zabawki, uważając za właściwe szanowanie przekonań tych małych człowieczków, a wielkich polityków".

Sam bywał wciąż przez innych spychany

Kiedy Adam Grabowski wrócił do Płocka, zaczął pełnić funkcję inspektora szkolnego okręgu płockiego. Został też radnym i sekretarzem Rady Miejskiej. Zmarł nagle w 1919 r. Załamała go dymisja ze stanowiska inspektora. Był to czas, gdy szczególnie w wiejskich szkołach pojawiała się anarchia. Władze domagały się przywrócenia porządku, zwolnienia niepokornych urzędników, a Adam Grabowski ludzi bronił. Zapłacił utratą stanowiska.

Maria Macieszyna wspominała o tym: "(...) musiało być to dla niego strasznym ciosem. Najprzód miłość własna, mocno u niego rozwinięta cierpiała, a następnie pozostał bez środków do utrzymania i bez możności pracy wobec zrujnowanego zdrowia. Przy tym pozostał w biedzie, gdyż zawsze był bezinteresowny i ofiarny, np. jako dyrektor I Gimnazjum brał tylko połowę pensji, resztę przeznaczając na wpisy dla uczniów. (...) Dziwna rzecz! Człowiek tak dobry, zacny, uczciwy nie miał szczęścia - jakby nie było błogosławieństwa bożego nad jego pracą. (...) Zmarł nagle. Leżał w sali w trumnie, bialuchny na twarzy, nieco uśmiechnięty. Ofiara! - pomyślałam sobie. Czego jednak ofiara? Może własnej dobroci, która była słabością i grzechem, może braku siły, gdyż nie umiał zepchnąć nikogo ze swej drogi, a sam bywał wciąż przez innych spychany".

Pogrzeb Adama Grabowskiego odbył się 4 sierpnia 1919 r. Był wspaniały - pisała później Macieszyna. Orszak otwierali uczniowie kilku szkół łącznie z jagiellończykami. Za nimi rzędami szli nauczyciele, a po nich - radni miejscy. Za nimi członkowie Towarzystwa Ogrodniczego, którego był założycielem, i w końcu sami płocczanie.

Pomnik ufundowali uczniowie

Po raz ostatni sięgnijmy do wspomnień Marii Macieszyny: "Wśród moich znajomych są zdania krańcowo przeciwne.

- Zbrodniarz był. Demoralizował młodzież, wciągał ich w organizacje polityczne, pchał do legionów - woła gorąco pan Dominik Staszewski.

- Ale jak on rozumiał młodzież, jak umiał zachęcić ich do pracy. Wolę to niż największe rygory i porządki w szkole - powiada Wagnerowa".

Jego pomnik stoi cały, przetrwał, może dlatego, że nie jest bardzo okazały. Trochę się zapadł, stracił ogrodzenie, no i pokrył go mech. Działaniu czasu i wandali oparło się umieszczone na nim zdjęcie Adama Grabowskiego.

Pomnik nie znajduje się przy głównej alejce nowego cmentarza przy al. Kobylińskiego. Ale stosunkowo łatwo go znaleźć. Obok kaplicy Górnickich trzeba skręcić w kierunku odnowionego w ramach akcji „Ratujmy »Płockie Powązki «” grobu rodzeństwa Grabskich - przeniesionych na płocką nekropolię Orląt Lwowskich. Pomnik Grabowskiego znajduje się tuż obok.

Ufundowali go uczniowie w 1930 r. Zachował się napis: "Ofiarnemu Opiekunowi Młodzieży - Maturzyści z roku 1914/1915".

http://miasta.gazeta.pl/plock/1,35681,5868595,Adam_Grabowski___pierwszy_dyrektor_Jagiellonki.html
Hubert Woźniak, Gazeta Wyborcza Płock

To już dziewiąta kwesta!

2008-10-30

I znów ruszamy z publiczną zbiórką pieniędzy na ratowanie zabytkowych pomników zasłużonych płocczan. W tym roku chcemy przypomnieć znakomitego pejzażystę Aleksego Kiriuszyna oraz uwielbianego przez młodzież dyrektora Jagiellonki Adama Grabowskiego.

Choć akcję „Ratujmy » Płockie Powązki «” formalnie organizują Stowarzyszenie „Starówka Płocka” i „Gazeta Wyborcza Płock", to w rzeczywistości ma ona, po tylu latach, charakter ruchu społecznego. Płocczanie, których spotykają na cmentarzach nasi kwestarze, są na tyle hojni, że nie musimy bać się o rezultaty kolejnych zbiórek.

W tym roku znów będziemy na czterech płockich nekropoliach. Zgodnie z zezwoleniem wydanym przez Urząd Miasta kwestujemy na obydwu cmentarzach przy al. Kobylińskiego, na cmentarzu komunalnym oraz na nekropoliach przy ul. Norbertańskiej.

W tym roku przygotowaliśmy mocną "armię kwestarzy". I co może najważniejsze - kwestarzy ochotników. Będą duchowni, politycy, samorządowcy, dziennikarze, biznesmeni, nauczyciele, urzędnicy, pracownicy naukowi, artyści, strażacy.

W sobotę rano przy al. Kobylińskiego spotkacie płocką posłankę i minister w rządzie Donalda Tuska - Julię Piterę. Jej kolega partyjny z PO Andrzej Nowakowski postanowił prosić o datki na cmentarzu komunalnym. A razem z nim Adam Mieczykowski - dyrektor Płockiej Orkiestry Symfonicznej i radny Wiesław Kossakowski. A także szef "Solidarności" Regionu Płockiego Wojciech Kępczyński. Towarzyszyć im będzie znany społecznik Zenon Dylewski.

W sobotę po południu przy al. Kobylińskiego spotkacie "mamę Mareczka", czyli płocką aktorkę Grażynę Zielińską. Z puszką będzie tu także spacerować i prosić o wsparcie akcji wiceprezydent Płocka Dariusz Zawidzki, przewodniczący Rady Miasta Tomasz Korga oraz dziennikarka "Radia dla Ciebie" Katarzyna Piórkowska. Nie zabraknie też ks. Tomasza Opalińskiego oraz - z parafii prawosławnej - ks. Eliasza Tarasiewicza. Będą też kardiolodzy: Włodzimierz Figatowski i Andrzej Drzewiecki oraz poseł PiS Marek Opioła.

W niedzielę w samo południe na cmentarzach przy alei Kobylińskiego spotkacie m.in. prezydent Warszawy Hannę Gronkiewicz-Waltz, która przecież w Płocku się wychowała i ma tu rodzinne groby.

Wszyscy będą zbierać na dwa nagrobki. Przede wszystkim ratujemy pomnik Adama Grabowskiego - redaktora, radnego, peowiaka, działacza Towarzystwa Naukowego Płockiego, współzałożyciela Jagiellonki oraz jednego z jej pierwszych dyrektorów. Młodzież go uwielbiała, to właśnie uczniowie Jagiellonki ufundowali mu pomnik. Czas go ratować, bo się zapada.

Zbieramy też na pomnik Aleksego Kiriuszyna - znakomitego pejzażysty, który został pochowany na cmentarzu prawosławnym.

Datki można będzie wrzucać do puszek naszych kwestarzy, ale można też przyjść do sztabu akcji w Centrum Edukacji. Tu za wpłacenie większej sumy można będzie otrzymać album o dotychczasowych zbiórkach. Zostało nam jeszcze 160 sztuk tego wydania.

Akcja nie odbyłaby się bez wsparcia sponsorów i naszych partnerów oraz patronów medialnych. Adam Łukawski ponownie przygotował plakaty i pocztówki, a Komunikacja Miejska oraz Płocki Ośrodek Kultury i Sztuki - miejsce na ich powieszenie. A Katolickie Radio Płock - oprawę informacyjną. Podobnie jak Telewizja Tele Top.

Orlenowskie Centrum Edukacji znów oddało nam do dyspozycji pomieszczenia, w których nasi kwestarze będą mogli przeliczyć pieniądze i się ogrzać. Coś do picia zaserwuje Andrzej Krzywdziński ze "Świata Kawy i Herbaty". Nadleśnictwo Płock przygotowało nam stroiki na groby, a Wojciech Popielski - tabliczkę upamiętniającą ubiegłoroczną kwestę.

W Muzeum Mazowieckim można kupić unikalny kalendarz z pracami Aleksego Kiriuszyna. Pieniądze z tej sprzedaży też trafią do puszek akcji.

Młodzież z Gimnazjum nr 8 porządkuje odnowione pomniki (są to zajęcia dodatkowe prowadzone w ramach projektu "Uczniowie adoptują zabytki"). W sztabie akcji pomagać nam będą harcerze z ZHR oraz wolotariusze z Gimnazjum nr 6.

Za przychylność dziękujemy Kurii Diecezjalnej Płockiej. Zawsze możemy też liczyć na inne media, jak np. TVP 3 czy "Tygodnik Płocki", które co roku informują o zbiórce.

http://miasta.gazeta.pl/plock/1,35681,5868566,To_juz_dziewiata_kwesta_.html
Blanka Stanuszkiewicz-Cegłowska, Tygodnik Płocki

Jagiellończycy z całego świata

30-07-2008

- Najlepsze przyjaźnie nawiązuje się w ogólniaku. Człowiek jest już na tyle dorosły, żeby docenić drugiego człowieka i jeszcze nie na tyle ambitny, żeby udowadniać, że jest od kogoś lepszym. Dlatego nie odpowiadają mi zjazdy studenckie. Najlepiej czuję się w Płocku. Tu wszyscy jesteśmy tacy, jak w maturalnej klasie - mówi Anatol Szysz. W roku 1963 zrobił maturę w Jagiellonce. Ponad 20 lat temu wyjechał do Danii, gdzie jest uznanym neurochirurgiem. Zrobił karierę, ale na spotkaniu ze znajomymi ze szkoły nie rozmawia o skomplikowanych operacjach. Jest przecież wiele ciekawszych tematów.

Tu nie potrzeba specjalnych zaproszeń. Od 7 lat wiadomo, że nieformalne spotkania Jagiellończyków odbywają się w ostatnią sobotę lipca. Co chwila słychać pytanie „pamiętasz mnie?”. Lecą przeboje „Czerwonych gitar”. - Jest jak dawniej. Tylko ludzie mają większe rozmiary ubrań - żartuje Barbara Wejcman z Tczewa.
Małgorzata Kwiatkowska, wicedyrektor Liceum Ogólnokształcącego im. Władysława Jagiełły w Płocku, jak również prezes stowarzyszenia Jagiellończyków, liczy, że co roku pojawia się ponad 200 osób. Przez 100 lat istnienia mury tej prestiżowej szkoły opuściło 10 tysięcy absolwentów. Jest komu się spotykać. Ludzie przyjeżdżają z całego świata: z Kanady, Danii, Stanów Zjednoczonych, Niemiec, czy Norwegii.
- Przy wejściu wymagamy okazania świadectwa maturalnego. Niektórzy pokazują tylko pierwszą stronę. Nie chcą pokazać ocen, ale nie jesteśmy aż tacy skrupulatni - żartują organizatorzy.

A ty noś długie włosy

Marek Grala, znany płocki poeta, nie ma świadectwa ukończenia Jagiellonki. Nie musi jednak buntowniczo skakać przez płot, by spotkać się ze znajomymi ze szkolnych lat. Wszyscy, którzy na początku lat 70. chodzili do Jagiellonki doskonale go pamiętają. Natchniony twórczością i osobą Leopolda Tyrmanda chodził w czerwonych skarpetkach, słuchał Beatlesów i zapuścił długie włosy. Żadna siła nie była w stanie na niego wpłynąć, by je obciął. - Zarobiłem niezłą kasę u dyrektora Przyszlaka, który dawał mi pieniądze na fryzjera. Kiedy zdawałem maturę, dyrektor specjalnie przyszedł na egzamin. Włosy miałem spięte w kok. Do końca nie było wiadomo, czy się obciąłem. Na rozdanie matur przyszedłem w rozpuszczonych włosach. Wtedy wicedyrektorka nie wpuściła mnie do szkoły. Do dzisiaj nie widziałem swojego świadectwa maturalnego. Dla rodziców to była tragedia, a mnie na tym nie zależało - opowiada Grala. Dziś ma jedynie odpis tego dokumentu. Mimo tej nauczki nadal nosi długie włosy.
Co mu dała Jagiellonka? Dla równowagi, za stres i ostre zachowanie niektórych belfrów, dwie wspaniałe polonistki. - Marta Kowalska i Teresa Kalaszczyńska zainspirowały mnie do życia twórczego. Do dziś uważam, że najważniejszym nauczycielem w szkole jest polonista - zaznacza poeta. Pod ich okiem w latach 1969-1972 pisał piosenki i wiersze do Szkolnego Teatru Różnych Form Artystycznych „STROFA”.
- Na Jagiellonkę wszyscy lubią narzekać, ale po latach każdy powie, że w Jagiellonce było super - przyłącza się do rozmowy Wanda Gołębiewska, koleżanka ze szkoły i po piórze Marka Grali. Rocznik 63. Siedzimy przy ogromnym czekoladowym cieście przy którym potok, wspomnień nie słabnie. - Mój największy wybryk? W pracowni zajęć technicznych dziewczyny paliły papierosy. Naszła nas nauczycielka od łaciny. Pobiegła po Carycę. Wychowawczyni kazała mi powiedzieć, kto palił papierosy. Wpadłam w taki szloch, że nauczycielki się zlękły, że coś mi się stało. W końcu mi darowały, choć nie wydałam koleżanek.
Wanda Gołębiewska zdradza, że była średnią uczennicą, ale maturę napisała najlepiej ze wszystkich maturzystów ze swojego rocznika. Profesor Sankowski przyszedł do rodziców z gratulacjami. Na spotkanie przyniosła zeszyty w pożółkłych okładkach. Wciąż można w nich sprawdzić listę klasy i przezwiska nauczycieli. Maria Rudzińska - Pierwiosnek albo Caryca, Sankowski - Sanek, Nowiński - Nowy, pani od chemii -Sinica, pan od historii - Naleśnik. Jest też notatka przy 12 lutego 1962 roku. To był poniedziałek. „Bardzo wstrząsnęła mną wiadomość o śmierci Broniewskiego. Tak chciałam do niego napisać list. Teraz wszystko przepadło.”

Siedział w ławce i palił papierosy

Władysława Broniewskiego podczas wizyty w szkole pamięta Mirosław Łakomski. To wyjątkowy uczeń Jagiellonki. Wszyscy na spotkaniu mają czerwone szkolne tarcze. On - jeden z niewielu - niebieską. - Chodziłem do Jagiellonki, ale do podstawówki, a nie do ogólniaka - tłumaczy. Co to za historia z Broniewskim? - Odwiedzał w Jagiellonce wszystkie młodsze klasy. Najlepsi uczniowie recytowali przed nim patriotyczne wiersze.
Pamiętam, że Broniewski siadał na rogu ławki, zapalał papierosa i słuchał. Mirosław Łakomski pamięta też wizytę Aleksandra Zawadzkiego, wówczas przewodniczącego rady państwa. Uczniowie stali cały dzień na dworze i czekali na jego przybycie. Zawadzki spóźnił się. - Cała wizyta trwała może pół godziny, a my cieszyliśmy się, że nie mieliśmy lekcji - opowiada autor książki „W 80 dni dookoła Płocka”, gdzie spisał większość wspomnień.
Ubranego na biało, przystojnego neurochirurga wciąż otacza krąg przyjaciół. Nie brakuje też dawnych koleżanek. Czy to szkolne miłości? - Chodziłem do męskiej klasy. Poza tym o dziewczynach w liceum nie myślałem. Byłem za młody. Dopiero na studiach zaczęła się miłość. Myślę, że im później się zaczyna, tym później się człowiek wypala - odpowiada wymijająco Anatol Szysz.

Jeden za wszystkich...

Hanna Piasecka zaprasza mnie do stołu swojej klasy, która stawiła się prawie w pełnym składzie. Anna Lewandowska przyjechała specjalnie na tę okazję z Kanady. Mieszka od 25 lat w Hamilton, niedaleko Toronto. Pracuje w szkole. - Na razie mam wnuki, więc powrót do Polski odkładam na później. Mam jednak stały kontakt z moją klasą - mówi pani Ania. W Płocku na spotkaniu jest po raz trzeci. Niestety, tym razem nie ma jej koleżanki z ławki Basi Boguszewskiej.
Jerzy Bucholc miał krótszą drogę do pokonania niż klasowa koleżanka. Do Płocka przyjechał z Gdańska. Jest emerytowanym komandorem Wojska Polskiego. Basia Wejcman, alergolog i pediatra, pracuje w Tczewie. -Wciąż czuję się jak starosta klasy. Co chwila ktoś mnie pyta, co robimy - tłumaczy, ale na pewno jej to nie przeszkadza.
Janusz Tomaszewski przyjechał z Warszawy. Ewa Rydzewska, Teresa Piątkowska i Dusia Malesa są z Płocka. Dusia uczyła rosyjskiego w Ekonomiku. - Może to za sprawą mojej rusycystki z Jagiellonki. Bardzo lubiłam Carycę. Dziś nie żałuję, że zostałam nauczycielem - zaznacza emerytowana nauczycielka.
Choć od matury w 65 roku minęło trochę czasu, koledzy ze szkolnej ławy mają o czym rozmawiać. - Naszym wychowawcą był profesor Tadeusz Nowiński. Dzięki niemu byliśmy taką zgraną klasą. Walczył o nas jak lew. Zabierał na wykopki, gdzie zarabialiśmy pieniądze na wycieczki klasowe - opowiada Hanna Piasecka. To był pierwszy rocznik, w którym zaczęły się klasy koedukacyjne. - 13 chłopaków i tyle samo dziewczyn w klasie. Koledzy zabraniali nam spotykać się z chłopkami z innych klas - wspominają panie.
Dziś one z nutką zazdrości patrzą, jak koleżanka z sąsiedniego stołu zaprasza Jerzego Bucholca do tańca. Nagle rozlega się krzyk „Kotek przyszedł”, czyli Krysia Kotówna obecnie Deptuła. Za nią dosiada się do stołu Urszula Sobocińska. Pani Ula przyleciała prosto z Florydy. - Wyprowadziłam się, bo mąż nie zgadzał się z ustrojem w Polsce. Teraz nie zgadza się z tamtym systemem, więc jest szansa na powrót - tłumaczy i opowiada koleżankom, gdzie planuje kupić dom.

Tegoroczni nestorzy

W 1958 roku maturę zdawał najmniej liczny rocznik w historii powojennej Jagiellonki - 16 chłopców i 22 dziewczyny. Pół wieku po egzaminie dojrzałości zjawił się w Płocku Lech Laszkiewicz. Pamięta nazwiska wszystkich nauczycieli - Byli wymagający. Na ocenę dostateczną trzeba było umieć wszystko. Efekt był taki, że nie było problemów z dostaniem się na studia - wspomina nestor wśród absolwentów. Podczas wycieczki do szkoły zabrakło mu widoku dawnego boiska, małpiego gaju ze stawem, po którym jeździło się kiedyś na łyżwach i ogródków. Jego klasowy kolega Jan Szymański przyjechał z Włocławka. - Gdy skończyłem liceum zacząłem studia w Warszawie, a moi koledzy wystartowali na uczelnie w Moskwie i Pekinie. Dziś Andrzej Rowiński jest ekspertem numer jeden od spraw chińskich w kraju. Czasami widuję go w telewizji - tłumaczy pan Jan, który też ma się czym pochwalić. Przez wiele lat był dyrektorem cukrowni w Brześciu Kujawskim. - I tylko żal upływającego czasu. Połowa naszej klasy już nie żyje. Zrobię wszystko, żeby przyjechać tu za rok i znów powspominać Jagiellonkę - obiecuje.

Młodzi wolą Naszą Klasę?

Historia Marty Kleniewskiej (rocznik 87) pokazuje, że w Jagiellonce uczniowie żyją nie tylko nauką. Nieśmiały Marek długo szukał sposobu, by poznać młodszą o dwa lata dziewczynę. W końcu zagadał do niej na przerwie, gdy schodziła ze schodów. I tak się zaczęło. - Kiedy nasza córka stanęła przed wyborem szkoły ponadgimnazjalnej, od razu pomyśleliśmy o Jagiellonce - mówi prymuska, która w klasie maturalnej dzięki piątkom na świadectwie awansowała bez egzaminów na studia. Dziś jest bibliotekarką w V LO. To nie jedyny przypadek, gdy absolwenci kierują swoje dzieci do Jagiellonki. Długo można jednak szukać na spotkaniu najmłodszych roczników.
- Osoby, które tu przychodzą, chcą się nie tylko spotkać, ale też pochwalić tym, co udało im się w życiu osiągnąć. Młodsze roczniki na razie żyją studiami i logują się na Naszej Klasie, bo to nie wymaga większego wysiłku - tłumaczy Małgorzata Kwiatkowska. Pewnie z czasem zatęsknią za dawnymi szkolnymi czasami i zjawią się ze świadectwem w ręku w ostatnią sobotę lipca.  Przecież każdy z wiekiem robi się sentymentalny...

http://www.tp.com.pl/article7416.html


Aleksandra Dybiec, Gazeta Wyborcza Płock

Siódmy nieformalny zjazd Jagiellończyków

2008-07-27

- Jamochłon nauczył mnie kochać historię - wspominali absolwenci LO im. Władysława Jagiełły na siódmym nieformalnym zjeździe, który odbył się w sobotę nad Wisłą.

Impreza zaczęła się o godzinie 17. Taksówki jedna za drugą dowoziły Mostówką byłych uczniów liceum. Pogodę na zjazd mieli wymarzoną. Uśmiechnięci, zrelaksowani wpadali sobie w ramiona. Powitaniom nie było końca. Wszyscy szukali swoich klas, by razem siąść przy stoliku i zacząć wspomnienia.

- Potem będzie integracja wszystkich roczników - śmiali się uczniowie pierwszej w historii szkoły klasy koedukacyjnej, rocznik maturalny 1965.

Barbara Wejcman-Odyniec - lekarz z Tczewa, Ewa Bernatowicz - mediator sądowy z Płocka, Jadwiga Misiak i Marek Rusek - emerytowani nauczyciele z Płocka, Jerzy Bucholc - komandor Marynarki Wojennej z Gdyni, Anna Lewandowska - asystentka nauczycielska z Kanady... Mimo, że od ich matury minęły już 43 lata, sprawiali wrażenie, jakby widzieli się tydzień temu.

- Zalogowaliśmy się na naszej-klasie i utrzymujemy w miarę stały kontakt - opowiadali z uśmiechem. - Każdy zjazd staramy się zaczynać od odwiedzenia grobu naszej koleżanki Ewy Krysztoforskiej. Zmarła w 2001 roku - podkreślała Barbara Wejcman-Odyniec, była gospodyni klasy.

Po godzinie 19 do grona rówieśników dołączył Andrzej Marszał - inżynier z Kanady. Na zjeździe był po raz pierwszy.

- Ruska widzę pierwszy raz od 38 lat, ale od razu go poznałem - mówił, klepiąc kolegę po ramieniu.

Klasa wspominała takie swoje wybryki sprzed lat, jak solidarne żucie czosnku podczas lekcji.

Co się zmieniło? Prawie wszyscy zwrócili uwagę na aulę, basen, boiska, internat. To zmiany na plus.

Anna Lewandowska z Hamilton w Kanadzie zwróciła jeszcze uwagę na coś innego: - Jedyna rzecz nie podoba mi się w wyglądzie wszystkich polskich miast i wsi. Tutaj naprawdę stoją piękne domy, ale prowadzą do nich zrujnowane chodniki sprzed 40 lat.

Wśród prawie dwustu przybyłych jagiellończyków byli tacy, którzy na zjazdach pojawiają się nieregularnie, ale najliczniejszą grupę stanowili stali miłośnicy spotkań w gronie kolegów ze szkolnej ławy.

- Młodzi absolwenci przychodzą sporadycznie, najczęściej późnym wieczorem. Najlepiej bawi się stara gwardia - zaznaczali organizatorzy.

Dodawali też, że na zjazdach są nie tylko byli uczniowie Jagiellonki, ale także sympatycy tego liceum. - Nawet założyli sobie konto na naszej-klasie - mówili ze śmiechem.

Kolejne spotkanie absolwentów Jagiellonki już za rok, jak zwykle w ostatnią sobotę lipca.

http://miasta.gazeta.pl/plock/1,35681,5495789,Siodmy_nieformalny_zjazd_Jagiellonczykow.html


Agnieszka Woźniak, Gazeta Wyborcza Płock

Jubileusz Jagiellonki

22-06-2006

Wewszystkich szkołach zaczynają się w piątek wakacje. Z jednym wyjątkiem - o letnim wypoczynku może zapomnieć Jagiellonka. Za niecałe trzy miesiące świętować będzie stulecie.
Przygotowania do czterodniowego wrześniowego zjazdu absolwentów idą pełną parą na kilku frontach. Szkoła trzęsie się od remontu - w zabytkowym budynku trwa wymiana parkietów, ekipy remontowe wkraczają na boiska i do internatu.
- Absolwenci nie poznają Jagiellonki - żartują organizatorki zjazdu nauczycielka historii Małgorzata Kwiatkowska i polonistka Anna Stachowicz.
Nie potrafią ukryć zmęczenia, a wiele jeszcze przed nimi. Kończy się redakcja monografii szkoły. Ukaże się ona we wrześniu w nakładzie 2 tys. egzemplarzy (plus 500 dodatkowych, specjalnych wydań). Będzie dostępna tylko w pakiecie zjazdowym (jego wykupienie daje prawo wstępu na większość imprez zjazdu). Edycja jest jednorazowa, więc mamy do czynienia z rarytasem.
Za to każdy będzie mógł kupić grafikę i okolicznościowy medal (zapisy w klubie absolwenta).
Szkoła ma też już nowy sztandar, a stary oddała do renowacji. Podpowiadamy, że liceum szuka pieniędzy na jego renowację - skarbonka stoi w sekretariacie.
- Czekamy na niespodzianki i prezenty - śmieje się Kwiatkowska. - Z przygotowaniami do zjazdu ruszyliśmy dwa lata temu. Nie wiem, co by było, gdybyśmy czekali z tym do teraz.
Ale z wieloma sprawami czekać trzeba. Bo wciąż nie wiadomo na przykład, ile przyjedzie osób. Ale na pewno nie będzie ich mało, więc przygotowania zaczynają się komplikować.
Dlatego główna uroczystość i projekcja filmu dokumentalnego "Stulecie płockiej Jagiellonki" odbędzie się we Włodkowicu. Jagiellonka nie zmieściłaby wszystkich gości.
Udział zapowiedziało już tysiąc absolwentów ze wszystkich krajów Europy, USA, Kanady, Brazylii. - Wielu wybiera się specjalnie do nas. Ale nie ma się czemu dziwić, takie wydarzenie więcej się nie powtórzy. Po kilkudziesięciu latach spotkają się z koleżankami i kolegami z klasy. Nie zawsze z profesorami. Niestety, wielu nie żyje - opowiada Kwiatkowska.
Kulminacją obchodów będą piątkowe i sobotnie wydarzenia. Ale nawet na niedzielną imprezę nad Jeziorem Białym jest więcej chętnych niż liczba zakładanych początkowo miejsc. Kończą się też wejściówki na bal.
- Mamy już sto par - podlicza Kwiatkowska. - To będzie wyjątkowo sentymentalne spotkanie. Proszę sobie wyobrazić, że zapisują się wszystkie roczniki od 1939 do 2006. Bez zaangażowania ludzi ze Stowarzyszenia Jagiellończyków nikt nie dałby sobie rady z takim przedsięwzięciem.
Uwaga Jagiellończycy!
Obchody stulecia LO im. Władysława Jagiełły odbędą się od 21 do 24 września. Zapisy uczestników trwają. Tylko do końca czerwca wpłaty na pakiet zjazdowy można wysyłać na konto Stowarzyszenia Jagiellończyków. Później trzeba będzie przyjść do szkoły - do sekretariatu (w dni powszednie w godz. 8-14) lub do klubu absolwenta (dyżury w każdą środę w godz. 16-18). Więcej na: http://jagiellonczycy.plock.org.pl.


Agnieszka Woźniak., Gazeta Wyborcza Płock

Sto lat Jagiellonki na wystawie w Książnicy

02-06-2006

Nie jest łatwo zebrać w jednym miejscu 100 lat historii. Mam nadzieję, że nam się udało - mówił dyrektor Jagiellonki Mirosław Piątek. - Oglądajcie i wzruszajcie się - zapraszała szefowa Książnicy Płockiej Maria Zalewska-Mikulska
W piątek w Książnicy Płockiej otworzyli wystawę "100 lat Gimnazjum Polskiego Liceum im. Władysława Jagiełły 1906-2006". Są na niej archiwalne zdjęcia, albumy, świadectwa, notatki, pamiątki, portrety kolejnych dyrektorów, sylwetki sławnych absolwentów, choćby Władysława Broniewskiego. Wszystko ze zbiorów szkoły, wychowanków, Książnicy Płockiej, Muzeum Mazowieckiego.

- Ekspozycja ta uroczyście inauguruje obchody stulecia szkoły, których uwieńczeniem będą wrześniowe wydarzenia - zapowiadał Piątek.

- Jest też zwiastunem monografii Jagiellonki. Ukaże się ona w sierpniu. Dostanie ją każdy, kto kupi tzw. pakiet zjazdowy [Klub absolwenta zbiera zapisy do końca czerwca - red.], no i oczywiście nasi kochani nauczyciele oraz dyrektorzy - podkreślała jedna z autorek wystawy, nauczycielka historii Małgorzata Kwiatkowska.

Ze wzruszeniem witała w Książnicy wieloletnich dyrektorów, nauczycieli, zaprzyjaźnionych absolwentów, słowem kilka pokoleń Jagiellończyków. I zapraszała do wspólnego oglądania dziejów Jagiellonki, np. zdjęcia klasy VIIb po powrocie z wojska w 1921 r. Oraz do wspominania szkoły, która - jak podkreślają organizatorzy zjazdu - uczy nie tylko wiedzy, ale i dyscypliny, organizacji pracy i przetrwania.

- Niech ta wystawa łączy pokolenia - dopowiadała dyrektorka Książnicy Maria Zalewska-Mikulska, pokazując na starą ławkę i tablicę. - W takiej właśnie siedziałam. Pamiętam, jak atrament lał się po blacie - śmiała się. - Mam nadzieję, że ta wystawa będzie żyła, zmieniała się. Czekamy na nowe eksponaty, uwagi, pomocną dłoń.

- Bo Jagiellonka ma sto lat, a jednak niewiele pamiątek. Mnóstwo zaginęło. Dlatego tak bardzo zależało nam na uratowaniu historycznego sztandaru szkoły z 1916 roku. Nie patrząc na koszty, oddaliśmy go do renowacji. Dziś prosimy o wsparcie - apelował dyrektor Mirosław Piątek, zapraszając do sekretariatu liceum, gdzie stanęła specjalna skarbonka.

- Jesteśmy to winni naszej szkole - podkreślała Kwiatkowska.


Atlas wydarty z ognia wojny.

30.03.3006

Piętnastolatek obserwował hitlerowców, którzy z wielkim zapałem palili książki z Jagiellonki. Korzystając z chwili nieuwagi, porwał z hałdy kilka z nich.

Okrągłe urodziny to najlepsza rzecz, jaka może się przytrafić nie tylko szkole, ale i historykom. Nikt z Jagiellonki nawet nie przypuszczał, że przygotowywania do 100-lecia liceum dostarczą tylu emocji..

Kiedy do szkoły dotarła pewna przesyłka, wszystkie inne przygotowania na chwilę odeszły w cień. Był w niej wydany w 1938 r. we Lwowie "Powszechny Atlas Geograficzny" Eugeniusza Romera. W prezencie przysłał go Witold Michalski z Krakowa. Historia tej książki to gotowy scenariusz filmu. - Taka chwila to dla nas największa nagroda za godziny spędzane w zakurzonych archiwach i muzeach - mówi prezes Stowarzyszenia Jagiellończyków, nauczycielka historii Małgorzata Kwiatkowska.

Witold Michalski urodził się w 1925 r. w Płocku. Do podstawówki i gimnazjum chodził w Warszawie. W lipcu 1939 r. razem z rodzicami znów zamieszkał w Płocku przy ul. Sienkiewicza 8 (dziś Sienkiewicza 28).

- Ojciec powrócił do pracy u dziadka w Płockim Biurze Technicznym. Parę miesięcy później został aresztowany i wysłany do obozu koncentracyjnego w Dachau - pisze Michalski w liście do dyrektora Jagiellonki. Wspomina, jak na przełomie 1939 i 1940 r. wybrał się na lodowisko w ogrodzie ciągnącym się wzdłuż ulicy 1 Maja aż do gimnazjum, ale tego dnia nie ślizgał się. Obserwował umundurowanych hitlerowców, którzy z wielkim zapałem palili książki z Jagiellonki.

- Korzystając z chwili nieuwagi, porwałem z hałdy kilka książek, m.in. "Powszechny Atlas Geograficzny" Eugeniusza Romera, i uciekłem - opowiada. - Dopiero w domu zrozumiałem, czym to wszystko groziło. Tym bardziej że po aresztowaniu ojca gestapowcy stale robili u nas rewizje.

Michalski podejrzewa, że ich powodem była też bliskość siedziby gestapo (przy ul. 1 Maja - dziś w budynku tym mieści się komenda policji). Wkrótce wszystkich lokatorów wyrzucono z Sienkiewicza 8. Na zabranie rzeczy dostali jeden dzień.

- Musieliśmy przeprowadzać się jeszcze trzykrotnie. W trakcie tych przeprowadzek zaginęły różne rzeczy, m.in. i książki wydarte z ognia hitlerowcom - mówi. Wydawało się, że wszelki ślad po nich zaginął.

Michalski następnie pracował u swojego dziadka, tak jak tata. Jednak firmę przejęli Niemcy. - W sierpniu 1944 r. zostałem przymusowo wysłany do Prus Wschodnich na tzw. okopy - czytamy w liście.

Był też w Stutthofie. Do Płocka powrócił 21 maja 1945 r., tego samego dnia co ojciec. Wtedy dowiedział się, że w jego mieszkaniu uciekający Niemcy spalili blisko 80 osób.

Po wojnie zapisał się do Wieczorowego Liceum dla Dorosłych, które mieściło się w Jagiellonce. W 1946 r. zdał maturę, potem na zawsze wyjechał z Płocka. Jednak tuż przed wyjazdem zajrzał jeszcze do księgarni przy pl. Kanonicznym (dziś Narutowicza), gdzie na półce odkrył "swój atlas". Kupił go i podarował w prezencie swej siostrze. Po jej śmierci, książka znów do niego powróciła.

- Z pewnym wzruszeniem przekazuję go teraz we właściwe miejsce - napisał w liście do szkoły.

Jagiellonka apeluje

Jubileuszowy zjazd odbędzie się 21-24 września. Aktualne informacje, formularze zgłoszeniowe znajdują się na stronie: http://www.jagiellonczycy.plock.org.pl. Kontakt telefoniczny: sekretariat 0 24 267 57 60.

To już ostatnia chwila, by przekazać szkole swoje pamiątki, świadectwa, dokumenty i wspomnienia z Jagiellonki.


Nowe pokoje, stołówka i kuchnia

27.02.2006 

Z początkiem nowego roku szkolnego uczniowie Jagiellonki będą mogli korzystać z nowego internatu. Urząd Miasta poszukuje wykonawcy, który przebuduje i zmodernizuje budynek.

Internat znajduje się przy ul. 3 Maja. Jego część zajmuje Zarząd Jednostek Oświatowych i dwa małe mieszkania. Budynek powstał w końcu lat 60. Jest murowany, nie ma piwnic. Część jego ma cztery kondygnacje, a część - dwie. Stan jego jest dobry, z wyjątkiem elementów wykończeniowych i instalacji. Niedawno w internacie wymieniono okna na PCV. Ponadto budynek ma własny węzeł cieplny, ale wymagający wymiany. Wyposażony jest w monitoring. Wykonawca robót będzie musiał wymienić instalacje wodno-kanalizacyjne, elektryczne, wentylację oraz wyposażyć kuchnię.

W ramach inwestycji nie będzie remontowana część należąca do Zarządu Jednostek Oświatowych.

Projekt przewiduje modernizację części mieszkalnej, wejścia oraz budowę - w miejscu istniejących mieszkań - kuchni oraz stołówki. Dzięki zmianom obiekt zostanie przystosowany dla osób niepełnosprawnych. Wykonawca będzie musiał także wymienić dach oraz ocieplić cały budynek.

Po przebudowie wszystkie pokoje w internacie będą dwu- lub trzyosobowe. Na dwa pokoje przypadać będzie jedna łazienka. Na każdej z trzech kondygnacji znajdzie się 14 pokoi dla 34 osób, czyli łącznie w całym internacie zamieszka 102 uczniów. Ponadto, na każdym piętrze będzie pokój z łazienką dla wychowawcy, pralnia, podręczna kuchnia, izolatka z łazienką, pomieszczenie porządkowe, podręczny magazyn oraz dwa pokoje do nauki. Jedynie na pierwszym piętrze nie będzie izolatki. W jej miejscu powstanie pokój dla osoby niepełnosprawnej. Dostęp na parter i I kondygnację zapewniać będzie specjalna platforma dla niepełnosprawnych.

W części wejściowej (dwukondygnacyjnej) zaplanowano hol z portiernią, sanitariaty (również dla niepełnosprawnych) oraz pokoje biurowe. Ponadto, będzie tam część przygotowalni kuchni z osobnym wejściem zewnętrznym. Na drugim piętrze zostanie podniesiony strop. Dzięki temu znajdą się tam pomieszczenia kuchni oraz stołówki. Kuchnia dziennie będzie mogła wydawać 200 posiłków (śniadań, obiadów, kolacji). Ze stołówki zaprojektowanej na 88 miejsc będą korzystać głównie mieszkańcy internatu (80 proc.); reszta to uczniowie i pracownicy liceum.

O wyborze firmy zadecyduje cena. Oferty należy składać do 4 kwietnia w Biurze Obsługi Klienta Urzędu Miasta, ul. Zduńska 3, stanowisko 8.


Jagiellonka straciła już stołówkę, a od wtorku nie może też korzystać z budynku dydaktycznego B/C. Decyzję podjął inspektor nadzoru budowlanego.

08.02.2006

- Stan budynku B/C bardzo się pogorszył. Boimy się, że mógłby być groźny - mówi inspektor nadzoru budowlanego Tadeusz Potrzuski.

Uczniowie wynieśli ławki i przeprowadzili się do gmachu głównego i internatu. Także obiady jedzą już w stołówce Małachowianki przy Kościuszki. Do starej stołówki nie wrócą już nigdy. - Była w fatalnym stanie technicznym - przyznaje Potrzuski.
Nowa powstanie przy wyremontowanym internacie, ale najwcześniej we wrześniu.

Natomiast los budynku B/C pozostaje niepewny. Miasto zleci ekspertyzę jego stanu. Dopiero ona odpowie na pytanie: czy sale lekcyjne można jeszcze wzmocnić i otworzyć, czy już nic nie da się zrobić. W obliczu rozbudowy liceum nikt wielkich pieniędzy na ratowanie baraków nie wyłoży. Tyle że o inwestycji mówi się od lat czterech, a wciąż nie wyszła ona poza etap projektowania. Odpowiedzialny za oświatę wiceprezydent Płocka Piotr Kubera uspokaja, że szkoła sobie radzi i że lada dzień ratusz ogłosi przetargi na: remont internatu, przebudowę boisk, budowę pawilonu dydaktycznego. Internat i boiska powinny być gotowe na wrzesień, na jubileusz 100-lecia szkoły. Nowy budynek w najlepszym razie będzie w stanie surowym. Na pocieszenie miasto wyremontuje zabytkowy gmach. Właśnie szuka wykonawcy nowej stolarki i instalacji.

Przypomnijmy...

Już w 2002 roku rozbudowę Jagiellonki zaplanował były prezydent Płocka Wojciech Hetkowski. Przetarg na koncepcję wygrał Budoplan. Jego pomysł zaakceptował konserwator, szkoła, absolwenci Jagiellonki i środowisko architektów. Ale prezydent Mirosław Milewski nieoczekiwanie powtórzył konkurs na rozbudowę szkoły i zlecił wykonanie projektu warszawskiemu Bud-Inventowi. Architekci ze stolicy dostawili do zabytku wielki szklany gmach. Pomysł oprotestowała szefowa płockiej delegatury Służby Ochrony Zabytków Ewa Jaszczak. Jej decyzję podtrzymała niezależna komisja konserwatorska, a nawet Ministerstwo Kultury, do którego odwoływał się prezydent. Zgodnie uznali projekt Bud-Inventu za próbę zeszpecenia Jagiellonki, bo nowy budynek dominował nad zabytkowym. Ratusz oddał projekt Bud-Inventowi do poprawki. Ale nawet ulepszana dokumentacja nie zyskała uznania niezależnych ekspertów. W końcu urząd miasta zamówił u warszawskich architektów nowy projekt.

Małachowianka też ma kłopoty

Jeszcze w ubiegłym roku zamknęła salę gimnastyczną, bo z sufitu odpadał tynk. Błaho wyglądająca sprawa okazała się całkiem poważna. Na sali nie odbyła się nawet studniówka. Liceum musiało wynająć ogrzewany namiot. Jak dowiedzieliśmy się wczoraj w ratuszu, miasto czeka na szczegółową ekspertyzę sali. Czarny scenariusz mówi o jej zamknięciu i budowie nowej.


Sztab Jagiellończyków w pełnej gotowości 

23.01.2006

Zaczęło się. W LO im. Władysława Jagiełły już nikt nie śpi spokojnie. Wszyscy myślą o nadchodzącym jubileuszu stulecia szkoły.

Choć są ferie, nauczyciele przychodzą do ogólniaka jak w normalny dzień, ale zamiast na lekcje, idą do archiwum. Kichając od kurzu, wertują dzienniki, zapiski, szukają zdjęć, świadectw, dokumentów. W wolnych chwilach piszą monografie, ustalają program obchodów, studiują biografie najzacniejszych absolwentów. Co chwilę jednak przerywają pracę i... wspominają. Nauczycieli, ich przezwiska, potknięcia, złe oceny, wycieczki, pierwsze prawdziwe przyjaźnie, miłości. Bo sami też kończyli Jagiellonkę - liceum wyjątkowe pod każdym względem, trudne i magiczne, wymagające, ale prestiżowe, klasztor, ale taki, który po latach wspomina się z łezką w oku.

- Jak ktoś nie napisze dla nas wspomnień, podamy do publicznej wiadomości jego oceny - chichoczą profesorowie z Jagiellonki. Mają w garści lekarzy, prezesów dużych firm, naukowców, artystów.

Dyscyplina w komitecie organizacyjnym jest iście jagiellońska. Jest lista, zadania zostały rozdzielone. Nic więc dziwnego, że sztandar, którego poświęcenie otworzy zjazd, jest już gotowy. Zaprojektował go Józef Gutowski (były radny, współtwórca wielu pomników, herbów, nazw ulic), wyhaftowała Alina Ścibak z Warszawy. Teraz szkoła szuka sponsora, który zapłaci za renowację starego sztandaru, by dumnie prezentował się w gablocie z innymi pamiątkami po starej Jagiellonce.

Ukazała się też pocztówka promująca monografię "100 lat Liceum Ogólnokształcącego im. Władysława Jagiełły w Płocku 1906-2006". Jej projekt wykonał uczeń III c Adam Szuniewicz. Tę ciekawostkę kolekcjonerską można kupić w biurze zjazdu za 2 zł.

A wracając do monografii, to podpowiadamy, że jest ostatni moment, by jej autorom podsunąć swoje prywatne pamiątki z Jagiellonki - unikalne świadectwa, tarcze, zdjęcia, dzienniki. Dokumentacja szkoły nie jest aż tak bogata, jak można by sobie tego życzyć, potrzeba pomocy absolwentów, by ją uzupełnić.


Zbliża się jubileusz Jagiellonki

22-12-2005

Rozpoczynają się wielkie przygotowania do jubileuszu Jagiellonki. Zanim we wrześniu przyszłego roku liceum będzie świętować swoje stulecie, jego zabytkowy gmach odzyska dawny blask.

Prace idą na kilku frontach. Miasto rozstrzyga przetargi na kapitalny remont głównej siedziby szkoły, internatu, za chwilę szukać będzie wykonawcy rozbudowy ogólniaka. Nowy pawilon dydaktyczny ma być gotowy na jubileusz, chociaż w stanie surowym.

W zabytkowym gmachu zmieni się wszystko: instalacje, stolarka, podłogi, schody.

- Ale niczego nie będziemy unowocześniać, wręcz odwrotnie, szukamy historycznych śladów, chcemy do nich powrócić, odtworzyć dawną atmosferę liceum - podkreśla dyrektor LO im. W. Jagiełły Mirosław Piątek.

A w samym liceum zawiązał się już komitet organizacyjny zjazdu. Przewodniczy mu dyrektor Mirosław Piątek. Jego zastępcą została Małgorzata Kwiatkowska, prezes stowarzyszenia Jagiellończyków. Opracowali już wstępny program obchodów. Potrwają aż cztery dni. Zainauguruje je promocja monografii i prospektu szkoły. Będą też koncerty, parada Jagiellończyków z nowym sztandarem, premiera filmu dokumentalnego "100 lat Liceum Ogólnokształcącego im. Władysława Jagiełły". W planach są też akademie, uroczyste msze, ceremonia odsłonięcia pamiątkowych tablic i to, na co chyba czekają wszyscy: pikniki, spotkania towarzyskie i wreszcie bal. W przygotowaniu wystaw pomoże m.in. Towarzystwo Naukowe Płockie.

Jubileuszowy zjazd odbędzie się 21-24 września. Aktualne informacje, formularze zgłoszeniowe znajdziesz na stronie: http://www.jagiellonczycy.plock.org.pl. Kontakt telefoniczny: sekretariat 0 24 267 57 60.


Jest trzeci projekt Jagiellonki

24-11-2005

Wierzyć się nie chce: po trzech latach projektowania i konfliktów z konserwatorem zabytków urząd miasta zbliża się do rozbudowy Jagiellonki. Po cichu liczy, że skompromitowaną inwestycję skończy do jubileuszu.

Warszawska pracownia architektoniczna Bud-Invent kończy projekt. Zakłada on budowę wolno stojącego pawilonu dydaktycznego w miejscu starych baraków, gdzie jest m.in. stołówka. Architekturą, dachem, oknami, wejściem nawiązywać ma do zabytkowego gmachu. Koncepcję (na zdjęciach) zaakceptował konserwator zabytków.

Odpowiedzialny za oświatę wiceprezydent Płocka Piotr Kubera ma nadzieję, że jeszcze w grudniu ogłosi przetarg. Gdyby procedura poszła gładko, część prac zakończyłaby się przed wrześniowymi obchodami stulecia szkoły. W przyszłorocznych planach jest też modernizacja internatu, boisk, budowa parkingów, generalny remont głównej siedziby szkoły. Wszystko to za mnóstwo pieniędzy - blisko 10 mln zł. Ale miasto musi nadrobić trzy stracone lata, kiedy zamiast rozbudowywać Jagiellonkę, projektowało ją wbrew zaleceniom konserwatorów zabytków, niezależnych architektów oraz ekspertów. W efekcie nie ma czasu na dopracowywanie architektury czy konsultacje z jagiellończykami.

Dyrektor szkoły Mirosław Piątek nie może się doczekać wbicia pierwszej łopaty. - Już nie chcę opowiadać, ile wiader musimy podstawiać w niektórych klasach, kiedy pada deszcz. Nie oszukujmy się, warunki mamy straszne. Taki standard odbija się na opinii szkoły. A potem dziwimy się, dlaczego młodzież nie chce się u nas uczyć - mówi dyrektor.

Cieszy się także z perspektywy kapitalnego remontu zabytkowego gmachu. - Chcielibyśmy wydobyć z niego niepowtarzalny charakter stuletniej szkoły - dodaje. - Dziś ten zabytek robi wrażenie, a co dopiero po remoncie!


Gazeta Wyborcza na Mazowszu 14 czerwca 2005

Miały być szarości. Eleganckie, stonowane, miękkie. Choć były ładne, konserwatorowi zabytków nie dawały spać spokojnie. - Zrobimy badania - zarządził, wdrapał się na rusztowanie i odkrył... beżową prawdę

Remont zabytkowego, stuletniego gmachu LO im. Wł. Jagiełły nabiera tempa. W ub. roku ratusz zlecił wymianę 58 okien (130 tys. zł). Po zakończeniu roku szkolnego pora na kolejne 117 okien oraz drzwi (260 tys. zł). Rozpoczęło się też malowanie elewacji (107 tys. zł).

Zanim pędzle poszły w ruch, trzeba było jednak wybrać kolory. A to wcale nie takie proste. Szarości zaproponował projektant Zdzisław Brzeski z biura Arkon-B. Konserwator Dorota Zaremba ze Służby Ochrony Zabytków zgodziła się na nie, ale tylko wstępnie. Zaznaczyła, że tuż przed malowaniem, trzeba zrobić badania. Kiedy więc stanęły rusztowania, wdrapała się prawie na samą górę i skrobała odpadające płaty farby, aż znalazła pierwotną warstwę. Kiedy okazało się, że to beż, rozpoczęły się poszukiwania jego współczesnego odpowiednika z katalogu. Tydzień po badaniach wykonawca naniósł próbki na ścianę. Wtedy już z czystym sumieniem zaakceptowali je konserwator i projektant. Na ich decyzję w napięciu czekali szef ratuszowego wydziału mieszkalnictwa Stanisław Stańczak i dyrekcja szkoły. Po cichu liczyli, że nie będzie to brudząca się biel ani nic smutnego. Regularnie organizowali więc specjalne narady. Teraz, gdy boczna ściana jest już piaskowa, a detale zaznaczone jaśniejszą farbą - są już spokojni. Beż przykryje też mury przy ogrodzeniu i siedziska przed wejściem.

- Ostatecznie dobraliśmy trzy odcienie: dla tła, detali architektonicznych i cokołu - opowiada Brzeski, który zaprojektował też nowy dach nad drzwiami wejściowymi do liceum. - Jest nowoczesny, ażurowy, ze szkła i stali, ale nawiązuje do architektury sprzed stu lat. Nie mógł przecież konkurować z zabytkiem - zaznacza.

Remont zabytkowej Jagiellonki potrwa przynajmniej do końca wakacji. Na przypadające w przyszłym roku setne urodziny szkoły będzie jak nowa. Ale czy także rozbudowana?

Kolejne podejście

Ratusz ma dwa projekty rozbudowy liceum:

Budoplanu wyłoniony za poprzedniego, eseldowskiego prezydenta Wojciecha Hetkowskiego, akceptowany przez konserwatora, absolwentów Jagiellonki i środowisko architektów

wybrany przez PIS-owskiego prezydenta Mirosława Milewskiego, który nieoczekiwanie powtórzył konkurs na rozbudowę szkoły i zlecił wykonanie projektu warszawskiemu Bud-Inventowi. Architekci ze stolicy dostawili do zabytku wielki, szklany gmach. Pomysł oprotestowała szefowa płockiej delegatury Służby Ochrony Zabytków Ewa Jaszczak. Jej decyzję podtrzymała niezależna komisja konserwatorska, a nawet Ministerstwo Kultury, do którego odwoływał się prezydent. Zgodnie uznali projekt Bud-Inventu za próbę zeszpecenia Jagiellonki. Ratusz oddał projekt Bud-Inventowi do poprawki. Ale nawet ulepszana dokumentacja nie zyskała uznania niezależnych ekspertów. W przyszłym tygodniu urząd chce przekazać konserwatorowi do oceny kolejną wersję projektu.


;; 9 lutego 2005 Gazeta Wyborcza na Mazowszu

Konserwatorzy odrzucają projekt Jagiellonki

Zdążyliśmy zbudować most. Polska weszła do Unii Europejskiej. Ukraina wywalczyła demokrację. A Płock od trzech lat nie może wyremontować Jagiellonki. Wciąż jest na etapie projektowania.
Niezależni warszawscy konserwatorzy, najwyższe autorytety, po raz drugi odrzucili projekt rozbudowy Liceum Ogólnokształcącego im. Wł. Jagiełły. A bez ich zgody Jagiellonki rozbudowywać nie wolno.

Oceniali poprawiony projekt, bo poprosiła o to szefowa płockiej delegatury Wojewódzkiego Urzędu Ochrony Zabytków Ewa Jaszczak. Sama nie chciała go opiniować. Jej zdaniem cała sprawa budzi zbyt duże emocje.

Warszawska komisja nie miała wątpliwości. Jednogłośnie orzekła, że forsowana przez ratusz koncepcja oszpeci zabytek.

- Nie zaakceptowaliśmy tej dokumentacji. Nowy budynek nie pasuje w takiej formie do tak wartościowego obiektu, jakim jest Jagiellonka. Ten zabytek wymaga szczególnej staranności. Architekt miasta i projektanci muszą się jeszcze pomartwić - mówi prof. Lech Kłosiewicz z wydziału architektury Politechniki Warszawskiej, przewodniczący komisji konserwatorskiej.

Ratusz decyzji konserwatorów jeszcze nie komentuje, czeka na oficjalny protokół z posiedzenia komisji. Ale według architekta miasta Iwony Wierzbickiej nawet negatywna opinia nie przekreśla całego projektu, bo jak tłumaczy "kwestia elewacji nie jest aż takim problemem". Wyklucza, by trafił do kosza. Czy to oznacza, że Płock po raz trzeci będzie próbował przepchnąć swój projekt? Nie wiadomo. Ale zakrawa to na żart.

Choć urząd miasta upiera się przy swoim, nikt nie wierzy, że uda się stare baraki Jagiellonki przemienić w nowe skrzydło przed przyszłorocznym jubileuszem szkoły. A to właśnie obiecywał prezydent Mirosław Milewski. Dyrektor liceum trzyma kciuki za dokończenie wymiany okien i pomalowanie elewacji. To rzeczywiście jest realne.


27 grudnia Gazeta Wyborcza na Mazowszu:

Remont zabytkowego gmachu Jagiellonki

Nie czekając na projekt rozbudowy Liceum Ogólnokształcącego im. Wł. Jagiełły, ratusz ruszył z remontem zabytkowej części szkoły. Zaczął od wymiany okien. Można by powiedzieć, że pod choinkę front Jagiellonki dostał 58 drewnianych stylizowanych okien za ponad 132 tys. zł. Na początku przyszłego roku ekipa remontowa weźmie się za następne 117 okien z elewacji wschodniej i zachodniej. Mają kosztować ok. 400 tys. zł. A jeszcze później rozpocznie się malowanie. Szkołę czeka zmiana kolorystyki. Konserwator zabytków chce zbadać, jaki był pierwotny kolor budynku. Mówi się o szarościach, ale ostatecznych ustaleń jeszcze nie ma.

Przypomnijmy: kompleksowa przebudowa Jagiellonki legła w gruzach z powodu sporów z architektami i konserwatorami zabytków. Ratuszowy projekt autorstwa Bud-Inventu negatywnie oceniła szefowa płockiej delegatury Służby Ochrony Zabytków Ewa Jaszczak. Prezydent odwołał się, ale jej opinię podtrzymało Ministerstwo Kultury. Miasto nie miało wyjścia, oddało dokumentację architektom do poprawki. Jak dowiedzieliśmy się w biurze prasowym urzędu miasta, poprawiona dokumentacja trafiła już do Służby Ochrony Zabytków.

Prezydent Mirosław Milewski jest przekonany, że inwestycję uda się zakończyć na przypadające w 2006 r. setne urodziny szkoły.


30 listopada Gazeta Wyborcza na Mazowszu:

Uff, wniosek wreszcie złożony. Potrzebne dokumenty kompletowałam dwa tygodnie. A formularze wypełniałam przez cały weekend: dziewięć godzin w sobotę i pięć w niedzielę - oblicza nauczycielka historii z Jagiellonki Małgorzata Kwiatkowska.
Stowarzyszenie Jagiellończyków, którego jest prezesem, stara się o 40 tys. zł na wydanie monografii LO im. Wł. Jagiełły z okazji stulecia szkoły. Do współpracy zaprosiło Towarzystwo Naukowe Płockie.
Gdyby nie Fundusz Grantowy, szanse na wydanie książki byłyby nikłe; wiadomo jak dziś trudno o sponsorów.
A Fundusz właśnie na takie inicjatywy czeka. Powstał w 2003 r. po to, by za pieniądze miasta, Orlenu i Levis'a pozarządowcy zmieniali Płock na lepsze: pomagali bezrobotnym, niepełnosprawnym, ratowali zabytkową architekturę, otrzepywali z kurzu jego historię. Pod czujnym okiem UNDP (Program Narodów Zjednoczonych ds. Rozwoju) stowarzyszenia dotychczas wydały już ponad milion zł.
W trzeciej edycji Funduszu do wzięcia jest 600 tys. zł. Termin składania wniosków upłynął wczoraj. Ratuszowe korytarze zaroiły się od społeczników uzbrojonych w grube teki z dokumentami. - Kto jest ostatni? - dopytywali jak w lekarskiej poczekalni. A kolejka była na dobrą godzinę.
Czy Stowarzyszenie Jagiellończyków dostanie swoje upragnione 40 tys. zł? A może władze Funduszu stwierdzą, że zasługuje tylko na 20 tys. zł? Okaże się już w połowie grudnia. Najpierw wnioski ocenią eksperci z UNDP, potem komitet sterujący.
Konkurencja jest ogromna. O mikrogranty (do 3 tys. zł) stara się ok. 40 szkół i grup młodzieży, a o granty pełne (do 40 tys. zł) - ok. 50 organizacji.


8 listopada Gazeta Wyborcza na Mazowszu

Jesteś absolwentem Jagiellonki? Wspominając liceum robi ci się ciepło na sercu? Oto propozycja w sam raz dla Ciebie. Stowarzyszenie Jagiellończyków zaprasza do współpracy.

Powstało w lutym z inicjatywy nauczycieli i absolwentów LO im. Władysława Jagiełły w Płocku. Dziś jest już oficjalnie zarejestrowane w sądzie; ma numer KRS, regon i stronę internetową (http://www.jagiellonczycy.plock.org.pl). No i oczywiście zarząd. Prezesem została Małgorzata Kwiatkowska, absolwentka i nauczycielka historii w Jagiellonce, a jednym z wiceprezesów też absolwentka Hanna Piasecka, znana z organizacji letnich nieformalnych zlotów "jagiellończyków". 17 listopada o godz. 17 zapraszają wszystkich zainteresowanych pracą w stowarzyszeniu na zebranie w pokoju nauczycielskim liceum.

Uwaga, jagiellończycy przyjmują w swój poczet wszystkich. Jeśli małachowiacy chcieliby pomóc, proszę bardzo. Główne cele są trzy:
kultywowanie tradycji LO im. Władysława Jagiełły
pielęgnowanie jego dziedzictwa materialnego, promowanie działalności i osiągnięć
utrzymywanie więzi jego członków ze szkołą.
Ale najważniejszym zadaniem i właściwie powodem powstania organizacji jest organizacja obchodów 100-lecia szkoły. Odbędą się w 2006 r.
- Chcemy, żeby przeszły do historii. Myślimy o trzydniowym zjeździe, wydaniu broszur, monografii. Mamy mnóstwo pomysłów, tylko rąk do pracy nam brakuje. No i szukamy sponsorów - mówi Hanna Piasecka.


Stowarzyszenie Jagiellończyków © 2004-2008   Powered by ml.net.pl